Miał być Gerlach po półtora miesiąca wyczekiwania pogody. Niestety przyprószyło i postanowiliśmy odłożyć wejście Drogą Martina na miejmy nadzieje któryś z następnych weekendów.
W zamian, wybrałem Kończystą (2540m). Szczyt o wiele mniej honorny (trudność – 0, łatwa orientacja) jednak idealny na nasze obycie a raczej nieobycie z zimowymi warunkami w Tatrach. W dodatku jeden z wielkiej czternastki której zdobycie zeszło niestety na dalszy plan.
Wyruszamy wcześnie, o 1 rano z Bielska w celu oglądania wschodu słońca jak najwyżej. 3.30 wychodzimy już z auta zaparkowanego w Wyżnich Hagach.
Tępo mamy zawrotne. Staramy się głośno rozmawiać, puszczamy muzykę co by nie natrafić na jakiego nedwjeda. Na szczęście dość szybko wychodzimy z lasu i pośród kosodrzewin docieramy o 5.30 nad Batyżowiecki Staw (1884m). Ilość gwiazd na niebie przyprawia o ból głowy. Pierwszy raz jesteśmy nocą w Tatrach.
W planach mamy pół godzinne kimono. Szukamy miejsca osłoniętego przed wiatrem. Wieje jednak na tyle mocno, że każde z wypróbowanych ‚kwater’ nie nadaje się na w miarę spokojny sen. Siedzimy chwile i wkońcu podejmujemy decyzje, że lecimy do góry bo po prostu zaraz zamarzniemy.
Kierujemy się w stronę południowego ramienia Kończystej.
Po pół godziny jesteśmy na ramieniu i rozpoczyna się spektakl. Co tu dużo mówić wschód słońca na wysokości 2100m musi robić wrażenie. Niestety nie zabrałem szarej połówki więc nie ma co pokazywać.
Zaczynamy się piąć ramieniem. Z początku szerokim i trawiasto-kamienistym, później skalnym.
Droga normalna nakazuje w momencie spiętrzenia grani przetrawersować w lewo. Znudzeni kopaniem w śniegu i wychodzeniem po wanatach postanawiamy coś ‚załoić’.
Kilka prożków oraz jedna ciekawa ścianka na oko 12m i jesteśmy na Pasternakowych Czubach [I-II]. Robi się powietrzniej i wietrzniej. Lano jednak zostaje w plecaku. W końcu dochodzimy do ścianki bez jakichkolwiek chwytów i stopni. Postanawiamy przetrawersować. Trawers jest parszywy, dużo połogich płyt w dość stromym terenie poprzetykanym płatami zmrożonego śniegu. Jakoś przechodzimy i dostajemy się na Wyźnie Pasternakowe Wrótka skąd 10m na blok szczytowy zwany Kowadłem. Niby 3 metrowy kamyk a nieco problemów z nim było.
Na szczycie siedzimy dosłownie 3m i uciekamy stąd na zachodnie zbocze gdzie o wiele słabiej wieje. Zbiegamy do stawu w godzinę dwadzieścia i w dół w godzinę dziesięć kończąc wyrypkę o godzinie 13, co nas bardzo cieszy.
Foto: (Kliknij na zdjęcie aby otworzyć w większym rozmiarze)
Hej! już się martwiłem, że nic nie dodacie na bloga, a tu taka fajna niespodzianka 🙂
Gratulacje wycieczki!
Witam, cieszę się, że się podoba. W najbliższym czasie jeszcze jedna zaległa relacja. 🙂 Pozdrawiam !